Pierwsza baza wypadowa
Rozstaliśmy się zresztą naszej grupy i zostaliśmy zawiezieni, wraz z naszym całym bagażem do Motel6 w innej części miasta. Z tego miejsca zapamiętam przede wszystkim niesamowity widok na olbrzymie góry (a przynajmniej takie się wydawały), w rzeczywistości były one wysokości mniej więcej polskich Tatr – pasmo górskie miało wysokość około 2000-2100 metrów n.p.m. Uwielbiam chodzić po górach i wiedziałem, że któregoś dnia muszę się udać na wspinaczkę. Temperatura otoczenia, pustynia, góry, to wszystko wydawało się tak wielkim wyzwaniem, że nie wyobrażałem sobie przygody życia bez tak ekstremalnej wycieczki w góry.
Udało się nam zakwaterować, reszta dnia była bardzo pracowita, była to środa, godzina około południa. Do naszych zadań należało między innymi zrobienie prania (tak, przez cały tygodniowy okres treningu w Nashville nie udało się wyprać brudnych, przepoconych ubrań, nie było ku temu warunków, teraz już wiedziałem po co mi tyle par koszulek polo). Pranie? Zabawna sytuacja, ponieważ nigdy w życiu nie robiłem wcześniej prania, nawet w zwykłej pralce, a co dopiero tutaj. Nawet nie wiedziałem jak pralki działają, co gdzie wlać, co gdzie wsypać, co prać z czym, byłem generalnie mówiąc zielony w tym temacie. Na szczęście dużo bardziej doświadczony w tych realiach Taavi, wszystko, wraz ze szczegółami wyjaśnił. Byłem w kompletnym szoku wchodząc po raz pierwszy do „amerykańskiej pralni”. Po raz kolejny poczułem się jak w filmie – wielokrotnie widziałem w telewizji wielkie pomieszczenia z pralkami pakowanymi od góry – wszystko wydawało się obce. Wszedłem, kilka pralek, a obok automat na monety, który oferował za opłatą różne proszki, płyny, dla mnie wciąż zagadka. Na szczęście obok była osoba, która pokazała mi jak obsłużyć te maszyny, pierwsze pranie z głowy.
Pierwsze pranie
Po zrobieniu prania, wysuszeniu (trwało to wszystko błyskawicznie przy takiej temperaturze), nadszedł czas na obiad – wspólnie udaliśmy się do znajdującego się 200 metrów dalej Arby’s. Kolejna ikona amerykańskiej kuchni słynąca z burgerów wypełnionych kawałkami szarpanej wieprzowiny. Nie jadłem wcześniej ani tak przyrządzonego mięsa, a tym bardziej burgerów z takim wypełnieniem. Muszę przyznać, że smak kompletnie mi nie przypasował i od tamtego czasu ani razu nikt mnie nie namówił na szarpaną wieprzowinę. Najważniejsze, że byłem najedzony i gotowy do dalszych zadań.
Kolejny punkt podróży to duże, ostatnie zakupy, przed rozpoczęciem pracy. Taavi przekazał nam co powinno znaleźć się na naszej liście zakupów. Podstawową rzeczą był rower (do poruszania się z miejsca zamieszkania, do miejsca pracy i do wszelkich innych czynności), inne rzeczy to między innymi przeróżne akcesoria biurowe, zakup produktów spożywczych na 13,5 godzinny dzień pracy, a także dania, które jedliśmy na obiado-kolacje, po powrocie z pracy.
Pierwsze zakupy w Walmarcie
Walmart… był naszym celem. Dzięki doświadczeniu w kontaktach międzyludzkich naszemu szefowi podgrupy udało załatwić się w jakiś sposób podwózkę. Taavi przyjechał do Motelu w towarzystwie starszej pani i jej wnuka, przesympatyczni, bardzo mili i pomocni ludzie. Wielki VAN zabrał nas do Walmartu. W drodze praktycznie cały czas opowiadaliśmy swoje historie, o miejscach z których pochodzimy, o tym jak różni się Europa i USA, pamiętam także, że dałem wnukowi starszej pani polskie monety, był bardzo zdziwiony tym, jak one wyglądają, pamiętam, że porównał polską złotówkę do ćwierćdolarówki, miały niemal identyczny rozmiar.
Po dojechaniu do sklepu i wejściu do środka czułem się, jak w polskim Tesco czy Auchanie, z tym, że powierzchnia była tak olbrzymia, że mogłaby spokojnie objąć 2 czy 3 sklepy, które są w Polsce. Standardowe wózki na monety, wejście na salę, kasy, wszystko było niemal identyczne. Byłem bardzo ciekawy owoców i warzyw, które znajdują się na tamtejszym warzywniaku. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to malutkie marchewki, które jak się okazało, były podstawą mojej diety w ciągu dnia. Do tego zabójcze wręcz ceny wiśni czy czereśni – z tego co pamiętam było to 49,95 dolarów za kilogram. Zaciekawiły mnie też bardzo tanie awokado, mango czy jabłka, o ile pierwsze dwa owoce w niskich cenach nie zdziwiły mnie tak bardzo, o tyle ceny jabłek były już zaskoczeniem (gdzie na pustyni rosną jabłka?).
Kolejnym punktem zakupów były podłużne serki, z którymi pierwszy raz w życiu spotkałem się właśnie tam (obecnie można je kupić praktycznie w każdym markecie, wtedy nie były dostępne w Polsce). Wydawało mi się to dziwne, że akurat ten produkt stał się również podstawą mojego żywienia, jednak wszystko było przemyślane i sprawdzone, więc ufałem bardziej doświadczonym sprzedawcom.
Następnie przyszedł czas na zakupy biurowe – tutaj nie było żadnych zaskoczeń – wszystko było identyczne, jak w Polsce.
Ostatni, najtrudniejszy etap, czyli zakup roweru.
Z rowerem wiąże się jednak bardzo ciekawa przygoda…