„Język angielski – No problem!”
Rozmowa, którą odbyłem z Estończykiem bardzo mnie podbudowała – wiedziałem, że komunikacja z innymi w języku angielskim nie stanowi dla mnie żadnego problemu. Język więc nie był przeszkodą – im częściej się nim posługiwałem, tym stawało się to dla mnie łatwiejsze. Nie ma lepszego sposobu nauki języka obcego niż używanie go w codziennych rozmowach. Rozmawianie w obcym języku stało się dla mnie czymś całkowicie normalnym i prostym, a co najważniejsze sprawiało mi to niesamowitą radość.
Sprawa jednak nie była taka prosta jeżeli chodzi o bycie tłumaczem, a to mnie w najbliższym czasie czekało. Po umówieniu spotkania moich rodziców ze studentką z Estonii czułem się dosyć zestresowany. Z jednej strony chciałem dobrze wypaść w związku z wyjazdem, jednak poważniejszą kwestią było to czy tej dziewczynie uda się przekonać do tego wyjazdu moją najbliższą rodzinę…
„Say „Witam” to Mr. Translator”
Na spotkanie w roli tłumacza właściwie nie sposób się przygotować, wszystko dzieje się na bieżąco i na dobrą sprawę można się spodziewać tylko tego, że rozmowa będzie w tematyce wyjazdu i prawdopodobnie będzie mnóstwo pytań dotyczących kosztów, bezpieczeństwa i formalności. Nie wiedziałem tak naprawdę, jak to wszystko się potoczy.
Mój „dzień tłumacza” w końcu nadszedł – z Estonką umówiłem się już wcześniej i potwierdziłem, że zapewnię jej dojazd do mojego domu i z powrotem. Pomyślałem, że doświadczenia językowe związane z Bydgoszczą i ta łatwość komunikacji po angielsku mogłaby ulec ciężkiemu uszczerbkowi, gdyby próbowała dotrzeć na własną rękę do mojego domu. O ile w centrum nie ma problemu z dogadaniem się w obcym języku, to już w innych częściach miasta mogłoby być różnie. Postanowiłem, że trochę ułatwię jej pracę. Podjechałem więc samochodem na parking obok miejsca, w którym mieszkała i po krótkim przywitaniu wyruszyliśmy w krótką podróż po mieście – oczywiście podczas przejazdu do mojego domu opowiadałem trochę o tym co gdzie się znajduje i opisywałem najciekawsze miejsca na trasie przejazdu. Minęła chwila i już byliśmy na miejscu.
„Rozmowa, niespodzianki i Mr. GOATmaster!”
Miałem nogi jak z waty – im bliżej domu tym stres wewnątrz mnie narastał – przypominałem sobie po cichu w głowie nowe słówka po angielsku, których się nauczyłem i które mogłyby zostać użyte w nadchodzącej rozmowie. Droga z samochodu do domu trwała może z kilkanaście sekund, dla mnie jednak wydawało się, że trwa ona o wiele dłużej. Klatka. Serce bije jak szalone, otwieram drzwi i teraz zostały już tylko schody. Minęła chwila no i jestem. Pan Tłumacz. Moi rodzice otworzyli drzwi, a ja z ich twarzy mogłem odczytać przede wszystkim zaciekawienie i nie ma co ukrywać – stres. Byli zestresowani chyba nie mniej niż ja. Przywitanie odbyło się bez tłumaczenia, bo zwroty takie jak „Dzień dobry” czy też „Hi, it’s nice to meet you” były raczej zrozumiałe. Po przywitaniu się przeszliśmy do dużego pokoju i wszyscy usiedliśmy przy stole. Moja mama zapytała – „Tea or Coffee?” – chyba nigdy nie czułem się tak dziwnie – pierwszy raz słyszałem, jak moja mama mówi po angielsku! Po szybkim przygotowaniu kawy przeszliśmy do rozmowy. Wszystko zaczęło się od przedstawienia się nawzajem – Estonka opowiedziała trochę o sobie, że studiuje i że to będzie już jej czwarty raz jeśli chodzi o podróż do USA. Tłumaczenie było bardzo proste i nie sprawiło mi żadnego problemu. Z angielskiego na polski – bułka z masłem, tak przynajmniej mi się wydawało. Moi rodzice byli bardzo ciekawi jak wygląda życie w Estonii, więc zapytali się gdzie ona mieszka, jak wygląda jej życie na co dzień. Z polskiego na angielski też poszło łatwo, ale na te tłumaczenia byłem już przygotowany, ponieważ to były pewne punkty rozmowy. Estonka odpowiedziała, że mieszka na farmie u rodziców i że ma mnóstwo zwierząt domowych, którymi się zajmuje razem z rodzicami. Przetłumaczyłem rodzicom i padło pytanie – „Jakie zwierzęta?”. Zapytałem, zastanawiając się po co taka informacja. Estonka zaczęła wymieniać te zwierzęta i nagle usłyszałem „GOAT”. Próbowałem sobie za wszelką cenę przypomnieć co to za zwierze to „GOAT”, nie potrafiłem. Tym gorzej dla mnie, bo studentka zaczęła opowiadać dużo o tych „GOATach” i że jest ich całkiem sporo na farmie. Tłumaczyłem, tłumaczyłem próbując omijać tłumaczenie nazwy tego zwierzęcia. Nagle mój tata mnie zaskoczył – „Jej rodzice hodują kozy!”. Ja zrobiłem takie wielkie oczy z zaskoczenia, że mój tata zrozumiał ją lepiej ode mnie. Zaczęliśmy się wszyscy śmiać z mojego „zaćmienia” i przeszliśmy już do konkretów.
Estonka opowiedziała moim rodzicom, że moja praca polegać będzie na sprzedaży bezpośredniej książek edukacyjnych dla dzieci i młodzieży. Tłumaczyłem wszystko – to, że praca odbywa się „od drzwi do drzwi”, że pracuje się 13,5 godziny, 6 dni w tygodniu. Moi rodzice od razu zapytali dosyć sceptycznie nastawieni – „Czy ludzie kupują i jak są nastawieni? I przede wszystkim czy jest to bezpieczne?” Przetłumaczyłem te pytania i usłyszałem to co wcześniej – Estonka pokazała czeki z USA wypisane jej przez rodziny, które kupiły od niej książki, następnie pokazała wszystkie opinie, które wypisały rodziny – był to głównie podziękowania. Pokazała także nagrody, które otrzymała za sprzedaż. Przetłumaczyłem rodzicom część opinii, które były w jej segregatorze, a rodzice patrzyli ze zdumieniem na te wszystkie przedmioty. Byli bardzo pozytywnie zaskoczeni, także zdjęciami, które pokazała im ta dziewczyna. Estonka opowiadała o tym, że praca jest bezpieczna i przytoczyła przypadki, kiedy rzeczywiście została dosłownie przepędzona spod domów rodzin amerykańskich, jednak były to wyjątki – ludzie tam z reguły są bardzo życzliwi i przyjaźni, a sama sprzedaż bezpośrednia jest tam czymś absolutnie normalnym, a ludzie są do tego przyzwyczajeni.
Kolejna część rozmowy dotyczyła kosztów i opłacalności takiego wyjazdu – Estonka od razu powiedziała, że wszystkie koszty są ponoszone przeze mnie i że tutaj nie ma żadnego wsparcia ze strony firmy. Nie zdziwiło to moich rodziców, ponieważ już im o tym powiedziałem wcześniej. Bardziej ich interesowało to ile i kiedy dokładnie trzeba zapłacić – zaczęliśmy wspólnie obliczać wszystkie koszty – bilet lotniczy w obie strony, wiza J-1, umowa o pracę, która kosztowała całkiem sporo, ze względu na formalności związane z samą pracą, pieniądze „na życie”. Koszty były całkiem spore – Estonka się z tym zgodziła. Padło więc pytanie – ile się zarabia ze sprzedaży i ile zarobiła ta studentka. Dziewczyna zaczęła więc rozrysowywać wszystko na kartce, wszystko co mi przedstawiła na pierwszym i drugim spotkaniu. Wspomniała także, że nawet sprzedając 1 zestaw książek dziennie można sporo zarobić. Wspomniała także, że koszty jedzenia w USA są stosunkowo niskie, a koszty związane z samym mieszkaniem są symboliczne, ze względu na to, że studenci mieszkają u rodzin amerykańskich. Odpowiedzi satysfakcjonowały moich rodziców. Padło także pytanie – „Co jeżeli nic nie sprzedam i jeżeli sobie nie poradzę?”. Estonka odpowiedziała bez chwili zawahania – „Mało jest takich przypadków, a jeżeli są to firma znajduje automatycznie inną pracę za minimalną płacę.” Szybko sobie w głowie policzyłem, że to było wówczas 7,5 dolara/godzinę. Cena za dolara w tamtym czasie wynosiła około 3,30 zł. Łatwo więc policzyć, że w najgorszym przypadku, gdyby mi się nie powiodło zarabiałbym prawie 25 zł za godzinę. To już było coś. Po tym ostatnim pytaniu rodzice znacznie się uspokoili i kwestia samego wyjazdu była już raczej przesądzona – widziałem to po ich minach.
Do zobaczenia później współpracowniku!
Ostatnia część rozmowy dotyczyła formalności i kosztów związanymi z opłatami. Estonka wytłumaczyła kiedy, co i gdzie trzeba zapłacić. Przedstawiła cały proces – wyglądał proste, jednak wiedziałem, że to ogrom dokumentów i mnóstwo zainwestowanych pieniędzy. Byłem już na to przygotowany, wiedziałem że to tylko kolejny krok do sukcesu – trzeba przez to przejść! Rozmowa trwała przez prawie godzinę, a ja wraz z jej rozwinięciem przyzwyczaiłem się do roli tłumacza i po pierwszych 10 minutach czułem się jak ryba w wodzie. Kolejny kamień milowy za, kolejne doświadczenie, kolejne wyzwanie za mną. Czas na kolejne!
Po zakończeniu rozmowy pożegnaliśmy się z moimi rodzicami i ruszyliśmy w kierunku samochodu. Estonka była jak zwykle uśmiechnięta – widać było także, że bardzo polubiła moją mamę i tatę i powiedziała mi, że jestem niezwykłym szczęściarzem, że mam takich wspaniałych rodziców – w 100% się z nią zgadzam! Odwiozłem Estonkę na ulicę Gdańską, ustaliłem kolejne spotkanie i wysadziłem na parkingu, z którego ją odebrałem. To było niezwykłe popołudnie. Good Job Panie Tłumacz! 🙂
Zwyczajny Motywator
Często, gdy podejmujemy się jakiegoś wyzwania bardzo często zdarza nam się wyolbrzymiać jego poziom skomplikowania, sami budujemy sobie z małego płotka olbrzymi mur, którego już nie przeskoczymy tak łatwo. Można oczywiście go obejść, ale po co komplikować coś, co jest już dla nas wystarczająco trudne? W obliczu wyzwania starajmy się podejść do niego z dystansem, nie poddawać się, nie wmawiać sobie, że coś jest niemożliwe do zrobienia – jeżeli tak będziemy myśleć to tak będzie, bo do tego podświadomie dążymy. Zbudujmy sobie obraz tego, że udało nam się coś zrealizować, udało nam się podołać wyzwaniu – im skutecznie sobie wyobrazimy nasz sukces, tym łatwiej będzie nam go osiągnąć! To my, a konkretniej nasze podejście, decydujemy o tym czy nam się coś uda czy nie.